Translate

środa, 23 listopada 2016

A- Skok przez własne bariery

Skok przez barierę, a w niektórych przypadkach maraton przez płotki. Opowiem tutaj o własnym doświadczeniu, zapraszam do dzielenia się swoim.

Bardzo przywiązuję się do miejsca, ludzi, nawet samochodu ale o tym za chwilę. Odkąd sięgałam pamięcią jako dziecko, mieszkałam w bloku (wcześniej rodzice zmieniali miejsca). Koleżanki, moje bazy, mój ogródek i balkon. Moja dzielnia. Przyszedł na świat mój brat i zrobiło się za ciasno, więc padła decyzja o budowie domu i wyprowadzce. Bardzo dobrze wspominam budowę, bardzo ciekawy plac zabaw dla dzieci, szczególnie tych z wyobraźnią. Bach- przenosimy się. Bach- w jeden dzień. Rodzice lubili mnie zaskakiwać.

Moje pierwsze skoki przez bariery, bardzo dobrze je pamiętam:
1. Wymiana samochodu. Auto, którym jeździłam codziennie do dziadków, spałam na tylnych siedzeniach, bo idealnie pasowały do małego Oscypka, bawiłam się, przeżyłam pierwsze podróże nad morze... zniknął i zastąpił go jakiś obły wóz, chyba Lanos Daewoo. Płacz i niezrozumienie dlaczego. Mój symbol po poprzednim mieszkaniu, bezpieczne schronienie- ulotniło się.
2. Nowa szkoła. To już dla mnie podchodziło pod psychiczną destrukcję. Mieszkałam na obrzeżach miasta, a nadal chodziłam do szkoły w centrum. Były jakieś spekulacje , że jak skończę 3 klasę, to raczej przeniosę się do szkoły bliżej, bo daleko itd. Myślałam ok, rozumiem. Myślałam, że pożegnam się z klasą, że będzie mi smutno, ale mam czas na przygotowanie się do tego. Jakież było moje zdziwienie gdy w środku tygodnia, w okolicach półrocza tata, odbierając mnie jak zawsze, stanął i powiedział: "pożegnaj się z koleżankami, bo jutro idziesz do nowej szkoły". Pamiętam każde słowo. Pamiętam moją panikę. Wszystkie dzieci rozeszły się już w tym czasie, złapałam tylko jedną koleżankę i płacząc powiedziałam że żegnam się z nią, bo jutro już nie przyjdę do klasy, żeby powiedziała reszcie. Ha! To nie koniec, żeby nie było za łatwo w takim momencie, prawda? Na następny dzień planowo poszłam do  NOWEJ SZKOŁY, która była bardzo mała. Tak mała, że każdy rocznik miał tylko jedną klasę. Pierwsze miejsce gdzie poszłam to oczywiście szatnia. Był to po prostu wąski korytarz, nie zamykany na klucz, na środku szkoły. Całe sto osób (cała szkoła, a co!) patrzyło na mnie JAK PRZEBIERAM BUTY. Bez słowa stali i się patrzyli. Trzęsłam się jak galareta. Okropność.

To były moje pierwsze dziecięce skoki przez barierę. Pierwsze i najważniejsze. Powiem teraz co dzięki temu, że się zahartowałam, nastąpiło później: kandydowałam na przewodniczącą szkoły (przegrałam jednym głosem nauczycielskim); wybrałam sama gimnazjum, do którego nikt nie poszedł z klasy (jest to swego rodzaju odwaga w tym wieku); zaśpiewałam sama zwrotkę "Nie będę Julią" (tą, która jest najtrudniejsza, bo śpiewa się na wysokich tonach) na przedstawieniu (gimnazjum, liceum, władze szkoły, zaproszeni goście z miasta) mimo, że nie umiem dobrze śpiewać.  Nie bałam się podejmowania ryzykownych decyzji.

Potem zamknęłam się w sobie na chwilę. Przestałam być na fali. Czynniki zewnętrzne, rodzinne. Tym razem zostałam "zmuszona" do przeskoczenia kolejnej bariery, językowej. Mama wraz z nauczycielką konspirowały i musiałam przyjąć osobę z wymiany międzynarodowej. O nie. A potem tam pojechać. Jeszcze gorzej. Ale powiedziałam sobie po wyjeździe, że w sumie było świetnie, ale W ŻYCIU nie pojadę do anglojęzycznego kraju. Ha! Pomyślałam tak? To poczekajcie. Zakwalifikowali mnie do wymiany. Specjalnie spóźniłam się na test sprawdzający angielski (zostałam ostatecznie wepchnięta przez nauczycielkę, którą uwielbiam swoją drogą) i ominęłam słuchanie. Pozaznaczałam wszędzie C, standardowo. Następnie w teście z pytaniami zaznaczałam wszystko źle, celowo. Jak myślisz, jak to się skończyło? Zakwalifikowałam się! Oczywiście! Wybrano cztery osoby z całej szkoły po testach, a startowało dużo osób z wysokim poziomem angielskiego. To jest mieć szczęście, prawda? Chyba jako jedyna do dzisiaj utrzymuję kontakt z amerykańską rodziną, którą uwielbiam. Genialna podróż. Matura z angielskiego 99%.

Te historie to oczywiście tylko część. Wspomniałam, że boję się igieł oraz "dziurawych" schodów (schody z przestrzeniami pomiędzy stopniami, np. były na starych dworcach kolejowych)? Mam wrażenie czasem, że im bardziej się czegoś bałam, tym częściej miałam z tym do czynienia.

Ten opis działu jest bardziej biograficzny ale te historie to moja inspiracja. Pokazuję na własnym przykładzie, że takie skoki są bolesne, owszem, ale nic Cię nie zahartuje jak one. Dają potem taką moc, że w najgorszej sytuacji wstaniesz otrzepiesz się z kurzu i powiesz "a dzisiaj mam ochotę na ciastko z malinami". Nic Cię nie ruszy i nie spowoduje przykrości.Nie trzeba przy okazji udawać twardziela. Będziesz po prostu doświadczony i mądrzejszy.

Jakie bariery masz już za sobą?

K.K.M.


A- Roboty do roboty czyli brak empatii

Kolejna sprawa poruszona. Mam wrażenie, że plaga  XXI wieku. Żeby to zrozumieć, musimy problem podzielić na dwie części:
1. Osoba, która wymaga od siebie bycia betonowym klocem, odpornym na wszystko i wszystkich.
2. Osoba, która wymaga od otoczenia, by działali jak w zegarku.

Zwolnienie lekarskie? Na pewno oszukuje. Ma własne zdanie? Pyskuje. Tak powstaje stres u obu stron konfliktu. Proszę pamiętać, że to my ustalamy, do jakiej granicy posuną się osoby z otoczenia.

Wkręcając się w spiralę pracy, nauki, spraw urzędowych i rodzinnych tracimy czujność i dla świętego spokoju bądź ze strachu, dajemy innym rządzić sobą. Skoro nie reagujesz, nie oczekuj, że toksyczna osoba Ci odpuści. Temat toksycznych osób jeszcze rozwinę, ale mówiąc ogólnie to ludzie, którzy są niereformowalni. Są do tego stopnia zatruci, że niestety nie dopuszczają informacji o swoich błędach i uważają siebie za ideał. Na ogół takie jednostki są dyktatorami, nie przestrzegają kultury osobistej, patrzą tylko na własną wygodę i potrzeby. Brzmi znajomo? Niestety, każdy zna takiego kogoś, lub się zetknął.

Wracając do meritum. Są dwa główne sposoby na przywrócenie szacunku do Twojej osoby, gdy granica już dawno została przekroczona. Pierwszy: walczysz i sumiennie powtarzasz, jak chcesz być traktowany. Drugi: zaczynasz w nowym środowisku, gdy obecne jest bardzo zatrute. Od wejścia przedstawiasz swoje warunki i trzymasz się ich.

Temat dość ważny. Często jest głównym źródłem stresu, złego samopoczucia, a dalej: złego snu, nerwic, bólów mięśni międzyżebrowych (często występuje u młodych osób), braku apetytu lub obżarstwa. Jak pewnie widać, tu pojawia się temat otyłości, diet, prób schudnięcia. Ktoś próbuje zaleczyć swoje ciało, a nie wie z czego to może wynikać. To jak gaszenie kuchenki, która ma dopływ gazu.

Bardzo złożony temat, który przechodzi w inne. Chciałam zobrazować skutki tego, jak traktuje nas świat, a my jego. Nie twórzmy ognisk stresu i czyjegoś nieszczęścia.

Znajdujesz jakieś podobieństwa do Twojej sytuacji?

K.K.M.

A - Naturalne metody na stres


Zacznę analizą tego działu, nie przypadkowo. Od dziecka bardzo brałam sobie do serca to, że nie pije się gazowanych napojów bo szkodzi to na zęby, nie je się chipsów, bo są chemiczne i tłuste. Dosłownie odkąd pamiętam wiedziałam, że należy się odżywiać w sposób racjonalny. Starałam się zachować złoty środek, przychodziło mi to z łatwością, niczego sobie nie odmawiałam. Sam fakt, że coś było nie zdrowe, gorzej dla mnie smakowało i nie sięgałam po to.

Dzięki takiemu podejściu już od dziecka, mam wyczucie, czy z danym jedzeniem jest coś nie tak i czy jest faszerowane substancjami, które naturalnie nie powinny się tam znaleźć. Miałam cudowną okazję mieszkać w miejscu, gdzie masło się robiło ręcznie (ja byłam masterem w robieniu masła), mleko było od szczęśliwej krowy, a mięso przywożone przez pana Józka, który obwoźnie sprzedawał własne wyroby. Warzywa i część owoców rosło w ogrodzie, plewionym przez babcię, składowało się je później w piwnicy i domku gospodarczym.  Dlatego wiem jak ma pachnieć marchewka, groszek, bób i rzodkiewka.

Z drugiej strony to bardzo przykre, że opowiadam o tym w czasie przeszłym, a dostęp do tak wielu naturalnych produktów jest luksusem. Podchodzę do sprawy życiowo i wiem, że 90% osób, które przeczytają ten dział nie będą miały okazji do wprowadzenia organicznej diety. Dlatego proponuję owoce, które są zdrowe, nie trzeba ich gotować ani specjalnie przyrządzać ( chyba, że ktoś lubi). Ważne jest, aby nie chować ich w czeluścia szafy lub lodówki. Przy dzisiejszym tempie życia, nie zorientujemy się, że minął tydzień, a owoce są do wyrzucenia.

Warto się zastanowić nad trzema owocami, które lubimy. Gdy znudzi nam się jedno wprowadzamy drugie. Być może po jakimś czasie patrząc na warzywniak, zachęcą nas inne zdrowe przekąski.

Dodam, że w związku z moim małym maniactwem żywieniowo- jakościowym postanowiłam zagłębić się w ten temat. Studiuję dietetykę :) Byś może uda mi się zostać kontrolerem jakości produktów na półkach sklepowych, moje małe marzenie.

Jakie są Twoje zdrowe nawyki?

K.K.M.

wtorek, 22 listopada 2016

5 POWODÓW Dlaczego warto wydać książkę?

1. Wreszcie doprowadzasz do porządku Twoje rękopisy .
2. Zajmujesz swój czas bardziej kreatywnie i pożytecznie niż dotychczas .
3. Świetna pozycja w CV, jest się czym chwalić.
4. Sprawiasz sobie najprzyjemniejszy moment w życiu. Wydanie czegoś swojego należy do takich momentów.
5. Zostawiasz po sobie więcej niż wspomnienie. Książki, które są wspierane przez wydawnictwo będą umieszczane w Bibliotece Narodowej oraz w Bibliotekach największych miast Polski. Co najmniej jeden egzemplarz jest przechowywany bezterminowo, na zawsze.

Warto? Bardzo warto!

K.K.M.


poniedziałek, 21 listopada 2016

"Z pomysłem na stres"

To pierwszy tytuł mojej mini serii. Gdy wpadłam na to, by przelać myśli na papier, przyszedł mi od razu pomysł czterech tomów, dotyczących czterech problemów, które męczyły mnie przez część życia. Oto one:niepewność siebie, brak motywacji, samotność i oczywiście stres. Ten ostatni temat jest najbardziej doskwierający według mnie. Jestem dość delikatna, dlatego każde przeszkody życiowe odbijają się na mnie dwa razy mocniej niż na przeciętnej osobie.

Powiem szczerze, że zeszyt o stresie był świetną terapią dla mnie samej. Wreszcie, nie mogąc znaleźć pomocy u specjalistów, w książkach i na stronach, zebrałam wszystko razem, w jednym miejscu. Owszem, można coś wyszukać, ale te informacje są częściowe, porozrzucane po filmach, artykułach, wywiadach. Musiałam wieeele się dowiedzieć aby analitycznie łączyć te strzępki w całość i przy okazji nie pisać niesprawdzonych bzdur.

Te cztery tomiki nazwałam "czarno białą serią" . Chciałam wszystko przedstawić właśnie czarno na białym, prosto, bezpośrednio. Kolejna sprawa to namawianie w ten sposób czytelnika, aby sam pokolorował i spersonalizował swój zeszyt z pomysłami na stres. Aby to on nadał koloru, odcieni szarości, dopisał własne pomysły, zaznaczył najważniejsze informacje, dorysował SIEBIE do książki.

Ostatnia ważna kwestia: już na wstępie książki napisałam, że moja wiedza wynika głównie z doświadczenia, obserwacji, czytania. Dodałam, że każdy sam najlepiej wie, co mu pomaga w trudnych sytuacjach stresowych. Jestem natomiast przekonana, że taka przyjemna forma otworzenia się na, być może, nowe pomysły spowoduje, że czytelnik zainspiruje się takim projektem książki. Cała czarno biała seria służy głównie po to, żeby Twój umysł otworzył się i odświeżył, zmienił tok myślenia o całym problemie. Uświadomił, że radzenie sobie z czymś może być przyjemną przygodą!

K.K.M.

Książka- przykładowa strona


Trudno sobie wyobrazić książkę i jej klimat, bez podawania przykładowej strony. Oto jedna z nich, powiedzmy, ze wyciągnięta ze środka. Koncepcja i układ w działach jest podobny, co jakiś czas jest inna czcionka. Jedna strona lub dwie to jeden dział. Czasem pojawiają się też wtrącenia w formie notek, są to dodatkowe informacje lub porady do działu. Między rozdziałami pojawiają się lekkie ćwiczenia psychologiczne, najczęściej do rysowania, pisania, łączenia.

Ogólnie cała książka zachęca do małej twórczości, pisania po kartkach, zaznaczania, malowania, kolorowania. Badania i doświadczenie wskazują, że rysowanie w trakcie przyswajania wiedzy działa pozytywnie. Łatwiej zapamiętujemy treść, proces czytania jest przyjemniejszy i otwiera głowę.

Rozdziały są bardzo krótkie. Nie wynika to z tego, że nie chciało mi się rozwijać tematu. Chodziło mi o to żeby tekst nie był przytłaczający. Nawet ktoś kogo nie interesuje temat, przejrzy książkę, zawsze coś przeczyta. Ogarnie wzrokiem niemal cały dział. Nie chcę pisać o badaniach, aspektach psychologicznych, psychoterapeutycznych i własnych doświadczeniach. Każdy dział to esencja bardzo wielu informacji w danym temacie.

Jeżeli komuś nie wystarczają informacje w książce, zawsze może zajrzeć tutaj. Może dany rozdział go zainteresuje bardziej, może chciałby wiedzieć, z czego dany sposób na stres wynika. Po to będę rozwijać zagadnienia i ćwiczenia "Z pomysłem na stres"


Czy ta czcionka autorska przeszkadza w tak krótkim tekście ( docelowy rozmiar kartek A5)?

K.K.M.